Odbywają się zjazdy rodzinne, w Sawinie też były zjazdy rodzinne Błaszczuków, Dederków. I był taki zjazd rodzinny Siczków. Tutaj myśmy mieli Siczków w okolicy naszej. Jeden z nich był, ojciec był gajowym i syn był gajowym. No i my tutaj jak w szkole pracowaliśmy, to bardzo często do nas się chodziło drzewka sadzić, szkółki pielić i tak dalej. No i kiedyś Siczek przyjeżdża do mnie do szkoły rachunek podpisać za tą wykonaną pracę. To jak siadł to przegadał, chyba z pięć godzin siedzieliśmy, on opowiadał. Ja mówię – jak to się stało, że Pan gajowym został? – Jak to się stało? Ja bym nie był gajowym, ja byłbym lekarzem. – No to czemu Pan nie poszedł na medycynę? – Bo dwa centymetry mi zabrakło. – Jak to dwa centymetry? Okazuje się, że on mi wyjaśnił to wszystko. Okazuje się, że on jako poszedł do wojska, nie wiem, czy do pierwszego korpusu czy tam do pierwszej armii czy do drugiej, nie wiem, to trafił do tych łapiduchów, tej kompanii czy tam plutonu, czy batalionu, nie wiem, sanitarnego, który zbierał nieboszczyków, rannych, prawda i tak dalej. No oczywiście ci wszyscy ludzie byli zakwaterowani, zaprowiantowani w korpusie oficerskim. To znaczy, oni… on był szeregowcem, nie był lekarzem, ale w tym korpusie był i brał, prawda, tam się żywił, tam był za tego… I potem, prawda, wszystkim tym z tego korpusu zaproponowano studiowanie medycyny. – Ale jeszcze jeden warunek był, wzrost powyżej 150 centymetrów, a Panie, jak ja miałem 148. I co, i przepadło mi, nie zostałem lekarzem. Ale a propos tego korpusu, otóż w Sawinie był taki przypadek, że trafił się lekarz, nie pamiętam w tej chwili jego nazwiska i przyjmował pacjentów, wypisywał recepty i tak dalej, dalej, dalej. Po jakimś czasie jest takie pismo, starostwo powiatowe zwraca się do niego, żeby dostarczył dokumenty. Okazuje się, że on wcześniej dostarczył tylko takie zaświadczenie z tego korpusu sanitarnego, oficerskiego korpusu sanitarnego, że on w nim uczestniczył i na tej podstawie on stwierdził, że on jest lekarzem. Przyjęli jego i byłby może jeszcze i dłuższy czas lekarzem, gdyby nie pokłócił się z aptekarką. Aptekarka widocznie po tym jego wypisywaniu recept zorientowała się, że on chyba nie jest jakimś takim pełnoprawnym lekarzem, skargę złożyła, no to oczywiście potem chcieli jakoś wygonić z tego Sawina. Nie mogli go za bardzo wygonić, to nawet potem gdzieś jakoś ona rozpuściła jakieś plotki, doszło do tego, że jemu pod drzwi podłożyli zdechłego konia czy krowę czy coś takiego, padlinę taką tego, nie mógł wyjść i przez okno musiał, potem gdzieś podział się. Nie tego… Był taki przypadek.
Podobne wpisy
- Opowiada: Mirosław Dederko. Anegdoty sawińskie. Fragment - 2
Handel nieruchomościami po sawińsku.
- Opowiada: Mirosław Dederko. Anegdoty sawińskie. Fragment - 1
O żartobliwym weterynarzu z Sawina
- Opowiada: Mirosław Dederko. Anegdoty sawińskie. Fragment - 3
Płot padł ze starości.
- Opowiada: Mirosław Dederko. Fragment - 2
Opowieść o spotkaniach po latach wysiedlonych Ukraińców i Polaków.