O: Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty. Okupacja. Wyjazd Niemców, kolonistów tutejszych, na gospodarstwa wysiedlonych Polaków z poznańskiego i poza granicę Generalnej Guberni, na teren Chełmszczyzny. Część objęła gospodarstwa poniemieckie, a reszta tak się tułała między tutejszą ludnością, aby z głodu nie pomarła. Wyznaczone zostały kontyngenty płodów rolnych i mięsa, czyli żywca. Po wsiach powołane zostały komisje kontyngentowe, na czele z sołtysem. Mnie również chcą wciągnąć do komisji. Udaję chorego na reumatyzm, połamanego i tym wywinąłem się od komisji. Nie chcę służyć Hitlerowi. Za to, komisja nakłada na mnie większy wymiar kontyngentu. Na sześć hektarów ogólnej, a niecałe cztery hektary ornej ziemi, oddałem piętnaście metrów zboża i dwadzieścia pięć metrów kartofli, nie licząc już dwóch sztuk świń w ciągu tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, po około sto pięćdziesiąt kilogramów. Samemu nie ma, co zabić, ale się jeszcze wytrzymuje. Rozpoczyna się gnębienie Żydów, jak również wyrąb lasów, przy którym gmina rozkłada na poszczególne wsie ilość metrów sześciennych, a komisje kontyngentowe we wsiach, na poszczególnych gospodarzy, posiadaczy koni. Przeciętnie dziesięć do dwunastu metrów sześciennych na jednego konia, na okres zimowy. Póki było grubsze drzewo w Lasach Pawłowskich położonych od nas, czyli od Majdanu Zahorodyńskiego, jakieś dziesięć kilometrów, a wywozić trzeba było dwadzieścia kilometrów do tartaku, Zawadówka pod Chełm, to było jeszcze pół biedy. Ale jak zostało wyrąbane grubsze drzewo w tym lesie, to później całe transporty były wyznaczane, z poszczególnych wsi do lasów pod Włodawę, położonych od nas do sześćdziesięciu kilometrów. To była gorsza sprawa. Trzeba było jechać najmniej na dziesięć dni i zabierać ze sobą prowiant dla siebie i koni i kwaterować na noc we wsiach położonych najbliżej lasu, po sześciu – siedmiu furmanów w jednej chałupie. I spać na ziemi, bo nie wszędzie była podłoga, a to brud, wszy… Tak było przez cztery zimy, począwszy od tysiąc dziewięćset czterdziestego, a skończywszy na tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim – czterdziestym czwartym roku. Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty pierwszy. Po sukcesach armii hitlerowskiej, to jest kapitulacji Francji, Danii, Norwegii i krajów południowej Europy, każdy z nas stracił wiarę na odzyskanie wolności. Ja osobiście nie wierzę w zwycięstwo Hitlera. Kwiecień. Przegląd koni i wozów przez wojsko niemieckie. Mój koń i wóz został uznany do mobilizacji. Piętnastego, czy szesnastego maja, otrzymałem z gminy zawiadomienie, żeby w dniu siedemnastego maja odprowadzić konia z wozem do Cycowa. I jeszcze jeden koń, koń Andrzeja, ale on musiał dać syna Witolda na furmana i tymi końmi, jak się wojna z Rosją zaczęła, zajechał aż pod Moskwę. Później jeszcze wrócił do domu, bez koni, a zginął w 2-iej Armii Wojska Polskiego na froncie, od niemieckiej kuli moździerzowej. Kontyngenty coraz większe. Wojsko zmotoryzowane dzień i noc jeździ szosą Lublin – Chełm, aż szosa jęczy. Każdy się domyśla, że to przygotowania do wojny z Rosją. Rankiem, dwudziestego drugiego czerwca, jeszcze śpimy, bo to była niedziela. Budzi nas straszny huk motorów, aż się ziemia trzęsie. Za chwilę słyszymy detonację bomb za Bugiem, bo od nas, w prostej linii do Bugu, nie ma więcej, jak trzydzieści kilometrów. Mówimy: Wojna z Rosją. Otucha w serce wstąpiła. Nie chcę jego nazwiska wymieniać, mówię do sołtysa: Zobaczycie, że Hitler połamie zęby na Rosji. A on odpowiada: Oj ty głupi, Hitler cały świat zwojuje. Mimo sukcesów armii niemieckiej na froncie wschodnim, ja żyję nadzieją, że to musi się dla Niemiec źle skończyć. Coraz więcej widzi się jeńców sowieckich. Będąc w Chełmie, między późną jesienią, a początkiem zimy tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku, widzę jak pędzą grupę…
[00:04:51 – cięcie w nagraniu] [00:17:37 – wznowienie nagrania] O: Starał się oddać jak najmniej ludzi na przymusowe roboty do Niemiec. Dał ludziom zatrudnienie. Była taka plebania, pobudowana przed pierwszą wojną światową. Po pierwszej wojnie dłuższy czas mieścił się tam sąd pokoju. Później sąd został przeniesiony, a dom ten niszczał. Z jego to inicjatywy, budynek ten został przerobiony na szpital. Prowadziły go siostry zakonne. Pod jego kierunkiem zostało wybudowane sześćset metrów szosy, czyli bruku. Kamień i głaz woziliśmy aż spod Trawnik, z nieczynnej wówczas szosy, aby dać ludziom zatrudnienie. Wyżej wspomniana szosa została wybudowana z osady Siedliszcze do cmentarza grzebalnego. Pobudował dwie bramy, to był cmentarz katolicki i prawosławny, chociaż prawosławnych przed wojną było w Siedliszczu kilkanaście osób i cerkiew była nieczynna. Po pierwszej wojnie przeniósł się tam kościół, a w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, jak tylko przyszli Niemcy, to Ukraińcy monstrancje złote ukradli, z kościoła wszystko powyrzucali i kościół przeniósł się na organistówkę. Czyli taka kaplica, umieścili tam obraz wielkiego ołtarza i organy i tak było aż do wyzwolenia. Wracam do roku czterdziestego drugiego. Na trzeci dzień, po wszystkim, co zaszło w naszej wsi, Niemcy robią obławę na jeńców sowieckich. Wywoziłem w tym czasie kompost na łąkę, jakieś dwieście metrów od domu. Widzę, jak w sąsiedniej wsi, w Woli Korybutowej, położonej w odległości półtora kilometra, pali się wiatrak. Słyszę, że już Niemcy są na końcu wsi, od Woli. W tym czasie, przyspieszonym krokiem, idzie koło mnie dwóch jeńców sowieckich z karabinami. Oczywiście w cywilnych ubraniach. Skręcili na lewo, na moją dróżkę i prosto w podwórze. Pomyślałem: Teraz już będzie koniec. A tu Niemcy się zbliżają, około dwustu metrów od moich budynków. A owi jeńcy przeszli przez podwórze, doszli do głównej drogi, skręcili w lewo jakieś dwadzieścia metrów, a później w prawo, w kierunku na północ, na Stręczyn. Przyjechałem na podwórze i już są Niemcy u mnie, pytają czy nie widziałem Rus. Mówię, że nie. Jak wraz w tym czasie przychodzi do mnie sąsiad. Jego pytają. On mówi już po chwili, że szło dwóch, ale nie wie czy to byli Sowieci, tylko że widział, że poszli w tym kierunku, co przed chwilą wspomniałem. Każą mu siadać na furmankę i prędzej jechać. Ja zostałem w domu. Za jakieś pół godziny widzę, już się Stręczyn pali. Później, jak wrócił sąsiad, to mi opowiadał, że jechał, co tylko koń nadążył i już za jakiś kilometr widzieli dwóch mężczyzn, ale ci skręcili w lewo w Stręczynie. A tam były zabudowania Kistra, a za stodołą staw i trzcina. Obskoczyli Niemcy budynki, z mieszkania w tym czasie wyszedł syn owego Kistra. Zaraz go zastrzelili, chałupę podpalili, ale Sowietów nie znaleźli, a jak się później okazało, owi jeńcy wpadli za stodołę, a jak widzieli, że Niemcy blisko, w trzcinę się pokładli w wodzie i tak ocaleli. Za jakieś dwa dni znowu obława. Tym razem już nie przez Niemców, przez własowców. A u nas nazywaliśmy ich smoluchami, bo nosili czarne mundury, ale tym razem łapanka na przymusowe roboty do Niemiec. Po tym wszystkim, co już zaszło, w miesiącu maju, w pierwszej połowie, nałożono na gminę karny kontyngent w bydle. Na moją wieś też kilka sztuk, w tej liczbie i mnie. Wieczorem przychodzi sołtys i zawiadamia mnie, że jutro mam prowadzić do Chełma jedną sztukę bydła, a miałem dwie sztuki. Krowa stara po wycieleniu i jałówkę cielną sześć miesięcy. Wziąłem krowę z mlekiem, chociaż zostałem bez kapki mleka z dziećmi. Nakarmiłem krowę w nocy, żona do dnia wydoiła i prowadzę tak jak i inni. A to trzydzieści kilometrów do Chełma, bo normalny kontyngent odstawialiśmy do Trawnik nad Wieprzem. Zaprowadziliśmy na stację kolejową, już było południe. Nie ma, komu zdać tego bydła. Chcę tu jeszcze zaznaczyć, że za normalny kontyngent, to trochę płacili, a za karny nic. Nocujemy na rampie z bydłem, przechodzą tamtędy chełmianie. Opowiadają straszne rzeczy, krew w żyłach mrożące, że przywożą transporty jeńców sowieckich do Chełma, zapędzają do Borku, położonego o jakieś dwa i pół kilometra na wschód od Chełma i tam każą im kopać doły i wszystkich rozstrzeliwują i jeszcze żywych zakopują. Że już dużo tysięcy tam ich leży. Koło południa zdaliśmy bydło i prędzej, gdzie kto może, wraca do domu.
[00:04:51 – cięcie w nagraniu] [00:17:37 – wznowienie nagrania] O: Starał się oddać jak najmniej ludzi na przymusowe roboty do Niemiec. Dał ludziom zatrudnienie. Była taka plebania, pobudowana przed pierwszą wojną światową. Po pierwszej wojnie dłuższy czas mieścił się tam sąd pokoju. Później sąd został przeniesiony, a dom ten niszczał. Z jego to inicjatywy, budynek ten został przerobiony na szpital. Prowadziły go siostry zakonne. Pod jego kierunkiem zostało wybudowane sześćset metrów szosy, czyli bruku. Kamień i głaz woziliśmy aż spod Trawnik, z nieczynnej wówczas szosy, aby dać ludziom zatrudnienie. Wyżej wspomniana szosa została wybudowana z osady Siedliszcze do cmentarza grzebalnego. Pobudował dwie bramy, to był cmentarz katolicki i prawosławny, chociaż prawosławnych przed wojną było w Siedliszczu kilkanaście osób i cerkiew była nieczynna. Po pierwszej wojnie przeniósł się tam kościół, a w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, jak tylko przyszli Niemcy, to Ukraińcy monstrancje złote ukradli, z kościoła wszystko powyrzucali i kościół przeniósł się na organistówkę. Czyli taka kaplica, umieścili tam obraz wielkiego ołtarza i organy i tak było aż do wyzwolenia. Wracam do roku czterdziestego drugiego. Na trzeci dzień, po wszystkim, co zaszło w naszej wsi, Niemcy robią obławę na jeńców sowieckich. Wywoziłem w tym czasie kompost na łąkę, jakieś dwieście metrów od domu. Widzę, jak w sąsiedniej wsi, w Woli Korybutowej, położonej w odległości półtora kilometra, pali się wiatrak. Słyszę, że już Niemcy są na końcu wsi, od Woli. W tym czasie, przyspieszonym krokiem, idzie koło mnie dwóch jeńców sowieckich z karabinami. Oczywiście w cywilnych ubraniach. Skręcili na lewo, na moją dróżkę i prosto w podwórze. Pomyślałem: Teraz już będzie koniec. A tu Niemcy się zbliżają, około dwustu metrów od moich budynków. A owi jeńcy przeszli przez podwórze, doszli do głównej drogi, skręcili w lewo jakieś dwadzieścia metrów, a później w prawo, w kierunku na północ, na Stręczyn. Przyjechałem na podwórze i już są Niemcy u mnie, pytają czy nie widziałem Rus. Mówię, że nie. Jak wraz w tym czasie przychodzi do mnie sąsiad. Jego pytają. On mówi już po chwili, że szło dwóch, ale nie wie czy to byli Sowieci, tylko że widział, że poszli w tym kierunku, co przed chwilą wspomniałem. Każą mu siadać na furmankę i prędzej jechać. Ja zostałem w domu. Za jakieś pół godziny widzę, już się Stręczyn pali. Później, jak wrócił sąsiad, to mi opowiadał, że jechał, co tylko koń nadążył i już za jakiś kilometr widzieli dwóch mężczyzn, ale ci skręcili w lewo w Stręczynie. A tam były zabudowania Kistra, a za stodołą staw i trzcina. Obskoczyli Niemcy budynki, z mieszkania w tym czasie wyszedł syn owego Kistra. Zaraz go zastrzelili, chałupę podpalili, ale Sowietów nie znaleźli, a jak się później okazało, owi jeńcy wpadli za stodołę, a jak widzieli, że Niemcy blisko, w trzcinę się pokładli w wodzie i tak ocaleli. Za jakieś dwa dni znowu obława. Tym razem już nie przez Niemców, przez własowców. A u nas nazywaliśmy ich smoluchami, bo nosili czarne mundury, ale tym razem łapanka na przymusowe roboty do Niemiec. Po tym wszystkim, co już zaszło, w miesiącu maju, w pierwszej połowie, nałożono na gminę karny kontyngent w bydle. Na moją wieś też kilka sztuk, w tej liczbie i mnie. Wieczorem przychodzi sołtys i zawiadamia mnie, że jutro mam prowadzić do Chełma jedną sztukę bydła, a miałem dwie sztuki. Krowa stara po wycieleniu i jałówkę cielną sześć miesięcy. Wziąłem krowę z mlekiem, chociaż zostałem bez kapki mleka z dziećmi. Nakarmiłem krowę w nocy, żona do dnia wydoiła i prowadzę tak jak i inni. A to trzydzieści kilometrów do Chełma, bo normalny kontyngent odstawialiśmy do Trawnik nad Wieprzem. Zaprowadziliśmy na stację kolejową, już było południe. Nie ma, komu zdać tego bydła. Chcę tu jeszcze zaznaczyć, że za normalny kontyngent, to trochę płacili, a za karny nic. Nocujemy na rampie z bydłem, przechodzą tamtędy chełmianie. Opowiadają straszne rzeczy, krew w żyłach mrożące, że przywożą transporty jeńców sowieckich do Chełma, zapędzają do Borku, położonego o jakieś dwa i pół kilometra na wschód od Chełma i tam każą im kopać doły i wszystkich rozstrzeliwują i jeszcze żywych zakopują. Że już dużo tysięcy tam ich leży. Koło południa zdaliśmy bydło i prędzej, gdzie kto może, wraca do domu.
Podobne wpisy
- Barbara Czmuda czyta wspomnienia dziadka - cz.1
Wspomnienia Stanisława Nieworaja z czasów wojny i okupacji
- Barbara Czmuda czyta wspomnienia dziadka - cz.3
Ciąg dalszy wspomnień Stanisława Nieworaja, od roku 1943.
- Opowiada: Pani Zofia. Fragment rozmowy - 2
Temat rozmowy: wspomnienia z czasów wojny i okupacji